W 2012 roku zrobiła się pewna moda, moda która rzuciła się później na filmy i czytanie pewnego rodzaju książek. W tamtym okresie czasu zaczęto pisać dużo powieści o chorobach. Prym wiedzie tutaj tematyka raka i młodych ludzi, którzy próbują walczyć, a niekiedy pogodzić się ze świadomością, że ich życie będzie krótkie. Z tytułów, które się wtedy ukazały, chyba każdy kojarzy Gwiazd naszych wina. W końcu to dzięki niemu John Green stał się tak znany na całym świecie. Potem nastąpił sukces kasowy filmu. Od niedawno wiadomo natomiast, że do kin wejdzie inna ekranizacja oparta na książce w podobnym klimacie do powieści Greena. Chodzi mi tutaj o książkę z cudowną oprawą graficzną, ciekawym tytułem i bohaterami, którzy zajmują się czymś, co jeszcze wtedy było niecodzienne wśród młodzieży. Proszę państwa, przedstawiam... Me and Earl and The dying girl.
Książki opowiadające o chorobach nastolatków powoli odchodzą w przeszłość. Szczerze? Już dawno nie słyszałam o premierze jakiejś w naszym kraju. Podobnie jest z Me and Earl and The dying girl, tyle że w tym przypadku nawet nie żałuję. Mój post nie ma na celu recenzowania lektury. Chcę Wam powiedzieć o czym tak naprawdę jest książka i przygotować na film. Oczywiście bez spoilerów. Bo tak naprawdę jest o wszystkim i o niczym.
Co mnie dziwi w tej książce? W zasadzie wszystko. Sięgając po nią byłam napalona jak nastolatka, a sama historia nie jest przecież wybitna. Główny wątek jest taki jak w Gwiazd naszych wina, nawet rok wydania książki jest taki sam. Wychodzi jednak na to, że w Me, Earl and the dying girl spotkamy mało rozgarniętych bohaterów, całkiem pomieszaną historię i nieposkładane myśli.
Dobra, było to niezłe przećwiczenie języka angielskiego, bo całość jest napisana slangiem, ale czasem naprawdę męczyło mnie domyślanie się o co chodzi! Spora część historii jest oparta na dialogu, który potrafi urywać słowa w połowie, a w tym przypadku nie zdobyło to zbytnio mojej sympatii. Poza tym gdzie tu sens? Tak na prawdę całość nie ma sensu, chyba że za sens książki uznamy to, że rak i śmierć są tego sensu pozbawione.
I czego możecie się tak naprawdę spodziewać? W zasadzie niczego. Po zwiastunie mogę stwierdzić, że zachowano wszystko to co najlepsze z książki (bohaterowie nadal kręcą filmiki), ale również pozbawiono nas możliwości słuchania myśli Grega, co jest mega plusem!
W zasadzie to mi szkoda chłopaka i mam nadzieję, że reżyserem jest jakiś geniusz, który całkowicie przerobi książkę. Co prawda nie jest ona zła, ale... no ileż można! Czytając ostatnie strony myślałam tylko o tym, że w końcu docieram do sedna. I jeżeli chcecie absolutnej szczerości, to Wam ją dam. Bo moim zdaniem, ta historia nie ma sensu. I teraz chyba nie dziwi Was już, czemu wstęp jest dłuższy od reszty, a ja zachowam powieść na swojej półce prawdopodobnie przez prześliczną okładkę.
Książki opowiadające o chorobach nastolatków powoli odchodzą w przeszłość. Szczerze? Już dawno nie słyszałam o premierze jakiejś w naszym kraju. Podobnie jest z Me and Earl and The dying girl, tyle że w tym przypadku nawet nie żałuję. Mój post nie ma na celu recenzowania lektury. Chcę Wam powiedzieć o czym tak naprawdę jest książka i przygotować na film. Oczywiście bez spoilerów. Bo tak naprawdę jest o wszystkim i o niczym.
Co mnie dziwi w tej książce? W zasadzie wszystko. Sięgając po nią byłam napalona jak nastolatka, a sama historia nie jest przecież wybitna. Główny wątek jest taki jak w Gwiazd naszych wina, nawet rok wydania książki jest taki sam. Wychodzi jednak na to, że w Me, Earl and the dying girl spotkamy mało rozgarniętych bohaterów, całkiem pomieszaną historię i nieposkładane myśli.
Dobra, było to niezłe przećwiczenie języka angielskiego, bo całość jest napisana slangiem, ale czasem naprawdę męczyło mnie domyślanie się o co chodzi! Spora część historii jest oparta na dialogu, który potrafi urywać słowa w połowie, a w tym przypadku nie zdobyło to zbytnio mojej sympatii. Poza tym gdzie tu sens? Tak na prawdę całość nie ma sensu, chyba że za sens książki uznamy to, że rak i śmierć są tego sensu pozbawione.
I czego możecie się tak naprawdę spodziewać? W zasadzie niczego. Po zwiastunie mogę stwierdzić, że zachowano wszystko to co najlepsze z książki (bohaterowie nadal kręcą filmiki), ale również pozbawiono nas możliwości słuchania myśli Grega, co jest mega plusem!
W zasadzie to mi szkoda chłopaka i mam nadzieję, że reżyserem jest jakiś geniusz, który całkowicie przerobi książkę. Co prawda nie jest ona zła, ale... no ileż można! Czytając ostatnie strony myślałam tylko o tym, że w końcu docieram do sedna. I jeżeli chcecie absolutnej szczerości, to Wam ją dam. Bo moim zdaniem, ta historia nie ma sensu. I teraz chyba nie dziwi Was już, czemu wstęp jest dłuższy od reszty, a ja zachowam powieść na swojej półce prawdopodobnie przez prześliczną okładkę.
A miałam ochotę na książkę. Żałować nie będę, jest wiele innych interesujących. Dzięki za recenzję ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie ;*
http://ravenstarkbooks.blogspot.com/
Widzę, że do rewelacji jej daleko. Może to i dobrze, po książce "Gawazd naszych wina" długo nie mogłam dojść do siebie :(
OdpowiedzUsuńNie przeczytam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Między Stronami
Kurczę no. A ja sobie ją zorganizowałam... I teraz... Nie wiem no :(
OdpowiedzUsuńSecret-Books
masz rację, okładka jest śliczna :)
OdpowiedzUsuńHmmm sama już nie wiem :/
OdpowiedzUsuńTrochę ostudziłaś mój entuzjazm :/
OdpowiedzUsuńKiedy tylko zobaczyłam tę książkę na jednym z zagranicznych książkowych instagramów byłam baaardzo ciekawa. Ostudziłaś mój zapał ale i tak sięgnę po tę pozycję :3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :*
my-life-in-bookland.blogspot.com
To fakt,okładka śliczna, ale mnie sam tytuł już nie zachęca do czytania i chyba się nie pomyliłam, co potwierdziła twoja opinia :)
OdpowiedzUsuńNieogarnięci bohaterowie to duży minus, a podobieństwo (nawet powierzchowne) do GNW niestety odbiera tej historii uroku. Jedynie okładka działa na korzyść ;)
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie ta historia, jednakże bardziej tym razem zależy mi na filmie niż na książce :)
OdpowiedzUsuń